Dzień zaczynamy od wyłączenia w telefonie alarmu. Podczas porannej kawy sprawdzamy w nim wirtualną pocztę i wpisy znajomych na ich facebookowych tablicach. W drodze do pracy czytamy zapisane w jego pamięci artykuły i e-booki lub słuchamy muzyki dzięki zainstalowanej przy śniadaniu aplikacji. W ciągu dnia odpisujemy jeszcze na chaty i sms-y, oglądamy zdjęcia na Instagramie i kilka z życia wziętych filmików. Smartfon nigdy nie śpi – w wyjątkowych tylko okazjach ściszamy dźwięk lub uruchamiamy tryb samolotowy.
Żeby nie stracić kontaktu ze światem, w torbie nosimy bank energii. Wieczorem kładziemy telefon koło poduszki, by oznajmił nadejście kolejnego poranka. Wizja dnia, w którym zostawiamy nasz „wszystkomat” w domu, to niemalże gotowy scenariusz horroru.
Nomofobia to zdiagnozowana już choroba cywilizacyjna. Jej nazwa jest skrótem angielskiego zwrotu no mobile phobia i oznacza paniczny strach przed brakiem telefonu komórkowego. Jak twierdzi David Greenfield z Kliniki Psychiatrycznej Uniwersytetu Medycznego w Connecticut, powszechny już sposób korzystania ze smartfonu może prowadzić do poważnych zaburzeń, w tym stanów lękowych, a brak umiaru w korzystaniu z telefonu komórkowego jest zwykłym nałogiem. Dźwięk przychodzącej wiadomości czy powiadomienia na Facebooku wywołuje u uzależnionych wydzielenie dopaminy – „szczęśliwego” neuroprzekaźnika. To właśnie powód, dla którego nie potrafią oni wytrzymać nawet pięciu minut bez spojrzenia na ekran smartfonu, a jego utrata wywołuje strach i poczucie zagubienia. Przeprowadzone na grupie 1 000 osób badanie SecurEnvoy wykazuje, że problem nomofobii dotyczy głównie ludzi młodych – objawy choroby wykazuje ponad połowa badanych w wieku 18 - 34 lat.
Skala problemu jest zatrważająca, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę fakt, że fobie to trwałe i wyjątkowo przytłaczające lęki, które utrudniają codzienne życie. Brak telefonu komórkowego u osoby cierpiącej na nomofobię może wywołać nawet atak paniki, połączony z symptomami fizycznymi: bólem w klatce piersiowej, dusznościami, podwyższonym tętnem, uderzeniami fal ciepła, zawrotami głowy i nudnościami. Brzmi to tym groźniej, że cierpiący na nomofobię nie ma wpływu na pojawienie się impulsu uruchamiającego te symptomy. Każdy może przecież zapomnieć telefonu lub go zgubić. Sprzęt może zostać ukradziony, nie mieć zasięgu albo się rozładować.
Negatywnym skutkiem uzależnienia od telefonu jest też przeniesienie kontaktów interpersonalnych do sfery wirtualnej. Widać to nie tylko na ulicach i w tramwajach, gdzie większość osób wpatruje się w przenośne ekraniki. Barbara Siedlicka, wieloletni pracownik Uniwersytetu Warszawskiego, widzi tę przemianę obserwując uczelnianą „ścianę płaczu”: – Dawniej było to miejsce, gdzie studenci umieszczali informacje o wycieczkach, koncertach, imprezach, spotkaniach naukowych. Na tablicy nie było wolnego centymetra. Potem zaczęły ją wypełniać ogłoszenia o pracy. Dzisiaj to miejsce świeci pustkami i nie dlatego, że studenci wymieniają się informacjami w sieci. Samych studenckich imprez jest już po prostu niewiele.
U nomofobów brak telefonu lub jego chwilowe milczenie wywołuje poczucie braku przynależności, a nawet wykluczenia społecznego. Pojawia się też wrażenie utraty kontroli nad codziennymi sprawami. Cisza stała się bardzo niewygodna i krępująca.
Wydostanie się ze smartfonowej pułapki wymaga leczenia tymi samymi metodami, jak przy innych fobiach. W pierwszej kolejności sięga się po terapie relaksacyjne i dąży do uspokojenia organizmu. Stosuje się także systematyczną desensytyzację, czyli technikę terapeutyczną polegającą na nauce dochodzenia do emocjonalnej relaksacji w sytuacji standardowo wywołującej lęk. Zdarzają się jednak przypadki, w których rozwiązanie problemu wymaga już leczenia farmakologicznego. Test na zbadanie własnego zaangażowania w mariaż z technologią jest bardzo prosty – wystarczy zostawić telefon w domu i wyjść z niego na cały dzień. A potem obserwować swoje zachowanie i emocje. Odpowiedź pojawi się bardzo szybko.
© Povoli.pl. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone.