Nosiłam się z tym tekstem bardzo długo. Za długo. A kiedy wreszcie zaczęłam go pisać, poczułam dumę – oto wzięłam się w garść, zebrałam notatki i zaczęłam pracować tak, jak lubię. Co w takim razie sprawiło, że tekst o prokrastynacji piszę lekko licząc pół roku po tym, jak po raz pierwszy wspomniałam o nim Urszuli? Otóż mam niezdrową skłonność do pracy pod presją deadline’u.
Fot. Pixabay.com
Tym razem moim terminem granicznym stał Światowy Dzień Walki z Prokrastynacją, przypadający w tym roku na 4 marca. Gdybym nie dała rady go dzisiaj opublikować, spaliłabym się ze wstydu przed moją wspólniczką. Wstyd jest jednym z najbardziej upokarzających uczuć, jakie mogą dotknąć człowieka, więc obawa przed nim przerosła moje skłonności do perfekcjonizmu. Z taką oto motywacją zasiadłam do klawiatury.
Co mam zrobić dzisiaj, zrobię pojutrze
Prokrastynacja, chociaż mówi się od niej od stosunkowo niedawna, towarzyszy nam od zarania dziejów. Określenie to pochodzi od łacińskiego procrastinatio – zwłoka, odroczenie. Zjawisko to polega na irracjonalnym odsuwaniu od siebie wykonania zadań, które przed nami stoją – zarówno tych skomplikowanych i wymagających wysiłku fizycznego bądź intelektualnego, jak i prostych czynności, szczególnie tych, które wiążą się z czymś mało dla nas wygodnym lub przyjemnym. Tendencja ta w tej chwili określana jest już jako zaburzenie psychiczne i mocno różnicowana od zwykłego, beztroskiego lenistwa. Prokrastynator możliwie najbardziej odsunie od siebie zarówno napisanie pracy magisterskiej, złożenie rocznego PIT-u, jak i odpowiedź na nieodebrane połączenie telefoniczne.
Brzmi to trochę jak opowieść o leniuchu pozbawionym siły woli, ale lenistwo od prokrastynacji różni się bardzo. Człowiek, który lubi leniuchować, robi to z prawdziwą przyjemnością i bez wyrzutów sumienia. W zamian za oddawanie się słodkiemu nicnierobieniu może nawet liczyć na przypływ twórczych sił, o czym w interesujący sposób pisał Ulrich Schnabel w swojej „Sztuce leniuchowania”. Prokrastynacja do zadowolenia nie prowadzi. W jej przypadku pojawiają się właśnie wyrzuty sumienia, lęk przed przykrymi konsekwencjami opóźnienia, stres i poczucie winy, a na samym końcu niezadowolenie z wykonanej ostatecznie pracy. Prokrastynator odkładając wszystko na ostatnią chwilę zazwyczaj realizuje swoje zadania słabiej niż mógłby to zrobić w normalnym trybie. W dodatku ma tego przykrą świadomość. Czemu więc nie weźmie się za siebie i nie zrobi porządku ze swoim terminarzem?
Fot. Pixabay.com
Skłonność do prokrastynacji to wypadkowa naszych lęków
Dopada ona przede wszystkim perfekcjonistów, którzy w swoim działaniu nie zostawiają żadnego miejsca dla możliwości porażki lub popełnienia błędu. Ma być doskonale, a jak nie będzie doskonale, to nie liczy się wcale! Tymczasem nie bez powodu światową karierę zrobił cytat dyrektor operacyjnej Facebooka Sheryl Sandberg „Zrobione jest lepsze od perfekcyjnego”. Drugą maksymą, którą od jakiegoś czasu sobie powtarzam, są słowa kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood: „Gdybym czekała na perfekcję, nigdy nie napisałabym ani słowa”. Coś, co powstało, można udoskonalić, poprawić, zmienić, wyciągnąć z niego lekcję i następnym razem stworzyć coś lepszego, innego, ciekawego. Coś, co pozostaje jedynie w sferze planów, nie daje żadnej wartości.
Drugą grupą osób, ciągle odkładających sprawy na potem, są ci, którzy nie wierzą we własne umiejętności bądź obawiają się krytyki lub zazdrości. Pierwsi do ostatka szukają najlepszych metod, narzędzi lub pomocy innych. Drudzy prokrastynują, aby uniknąć oceny otoczenia lub – w przypadku sukcesu – niechęci współpracowników albo przypisania im trudniejszych zadań.
Na konieczność mierzenia się z prokrastynacją narażeni są też ludzie, którym sprawia trudność robienie wielu rzeczy naraz. Wielozadaniowość stała się jakiś czas temu bardzo modna, osiągając rangę wręcz cennej umiejętności zawodowej. Tony Schwartz, autor książek poświęconych efektywności w działaniu (m.in. „Ta praca nie ma sensu!”), twierdzi, że kult wielozadaniowości odpowiada za to, że nawet 50 proc. pracowników amerykańskich firm czuje się przeciążonymi i wypalonymi w pracy. Konieczność żonglowania wieloma zadaniami naraz sprawia, że nie jesteśmy w stanie się na nich skupić i w rezultacie – sfrustrowani – sięgamy po coś, co przyniesie nam przyjemność. Na przykład oglądanie najnowszych śmiesznych kotów w Internecie.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że z prokrastynacji mogą wynikać też pewne pożytki. Osoby, które mają skłonność do podejmowania pochopnych decyzji, dzięki zwlekaniu z działaniem mogą uniknąć popełnienia wielu błędów. Po prostu nie zdążą wcielić w życie niemądrego pomysłu. Bilans korzyści i strat, jakie powoduje prokrastynacja, jest jednak zawsze ujemny, to znaczy jest ona czymś, czego powinniśmy się wystrzegać.
Rozpraszacze uwagi – największy sprzymierzeniec prokrastynacji
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam, gdy zorientowałam się, że zbyt często zostawiam istotne rzeczy na ostatnią chwilę, było wyłączenie powiadomień. Brzmi może śmiesznie, ale wyeliminowanie samych tylko dźwiękowych sygnałów mówiących, że nadszedł kolejny e-mail, wiadomość w jednym z czterech używanych przeze mnie komunikatorów, SMS lub ktoś z moich znajomych coś skomentował na Facebooku, była jak łyk górskiego powietrza po całym dniu spędzonym na największym wrocławskim skrzyżowaniu.
Fot. Pixabay.com
Następną rzeczą był zakup słuchawek, które bezceremonialnie wkładam do uszu, gdy redakcję zaczyna wypełnia rwetes utrudniający mi już pracę. Zdarza mi się też wyciszać telefon, żeby przychodząca rozmowa nie wytrąciła mnie z koncentracji. Oddzwaniam, gdy skończę to, nad czym akurat pracowałam. Nie mam podzielnej uwagi, więc żeby zrobić coś dobrze, muszę to zrobić we względnej ciszy. Nie wstydzę się tego, bo to żadna ułomność. Tak mam i już.
To, z czym jednak nadal mam trudność, to realne szacowanie, ile czasu potrzebuję na wykonanie czekających mnie zadań. W rezultacie w kalendarzu mam wpisane zawsze za dużo i za gęsto, a konieczność przepisania czegoś na następny dzień niezmiennie sprawia, że jestem zła. Nikt nie każe mi nakładać tyle na talerz, ale jak to – ja nie dam rady?! Otóż nie dam. Jeśli się nie pilnuję, w rezultacie za pięć dwunasta robię wszystko naraz, zrozpaczona i wściekła, że nie potrafiłam zapanować nad sobą w czasie.
Technika Pomodoro
W walce z prokrastynacją przyszła mi z pomocą metoda opracowana pod koniec lat 80. przez Francisco Cirillo, który w pracy nad sposobem zarządzania czasem sięgnął po kuchenny minutnik w kształcie pomidora. Technika jest niezwykle prosta:
- zdecyduj, co chcesz zrobić
- zacznij i pracuj przez 25 minut
- zrób 5 minut przerwy
- pracuj przez kolejne 25 minut
- po czterech „ćwiartkach pomidora”, czyli 2 godzinach pracy, zrób sobie dłuższą przerwę – 20 do 30 minut
- wróć do biurka i pracuj przez 25 minut, zaczynając następnego „pomidora”
Oprócz zdyscyplinowania siebie w pracy, technika Pomodoro zapewnia jeszcze jedną rzecz – przerwy, w których można sobie zafundować „nagrodę” w postaci szybkiego rzucenia okiem na pocztę, Facebooka lub zrobienie kawy. Przydaje się to szczególnie wtedy, gdy mierzymy się z zadaniem niewdzięcznym i mało przyjemnym.
Aby skorzystać z metody Cirillo, nie trzeba kupować minutnika. Wystarczy zainstalować odpowiednią aplikację (np. Tomato Timer lub Mechaniczny Pomidor) i nie oszukiwać, gdy program każe nam wrócić do pracy. To działa!
Fot. Gerlos via Flickr.com
Prokrastynacja nie tylko w pracy
Kiedy mówimy o zwlekaniu z zadaniami, na myśl przychodzi przede wszystkim praca. Prokrastynować da się jednak bez przeszkód także w życiu osobistym i tu również rządzą nami mniej lub bardziej uświadomione lęki. Obawa przed samotnością może powodować, że tkwimy w toksycznym związku. Niepewność, czy poradzimy sobie w nowym miejscu, sprawia, że nie dajemy sobie szansy na lepszą pracę z bardziej satysfakcjonującymi zarobkami. Strach przed diagnozą lekarską powstrzymuje nas od zbadania tego dziwnego znamienia na nodze. Nie ma chyba na świecie osoby, która chociaż raz w życiu nie odsuwała od siebie jakiegoś działania. I każdy, kto chociaż raz prokrastynował, z pewnością pamięta to dodające skrzydeł uczucie ulgi, które się pojawia natychmiast po tym, jak planowane zmieniło się w zrobione.
Psychologowie i coachowie, którzy zajmują się zjawiskiem prokrastynacji, mają kilka rad na to, jak tej wspaniałej ulgi doznawać częściej:
- pogódź się z niepewnością – życie składa się z niewiadomych i nic tego nie zmieni. Zacznij widzieć w nich możliwości, a nie zagrożenia;
- podejmuj skalkulowane ryzyko – popełnianie błędów jest czymś normalnym i dotyka każdego. Nie rzucaj się w wir wydarzeń głową w dół, ale nie bój się też w niego zanurzyć. Oceń możliwie dokładnie plusy i minusy, posłuchaj swojej intuicji, podejmij decyzję i działaj;
- wykonaj pierwszy krok – on jest najtrudniejszy, dlatego dobrze jest zrobić go z rana, gdy jesteśmy wypoczęci i świat wokół nas jeszcze się nie rozkręcił. Jak radzi Brian Tracy, po prostu połknij tę żabę i już;
- nie poddawaj się negatywnym myślom – gdy ogarnia cię zwątpienie i zaczynasz wróżyć, że na końcu tej drogi czeka cię katastrofa, szybko przypomnij sobie jakąkolwiek sympatyczną rzecz, jaka cię ostatnio spotkała. Potem weź kilka głębokich oddechów i wyobraź sobie, co się stanie, gdy zamiast katastrofy spotka cię jednak sukces. Jak będziesz się wtedy czuć? I z tym właśnie uczuciem ruszaj do przodu.
Ja tak zrobiłam trzy godziny temu, dzięki czemu zebrałam notatki i włączyłam komputer. Za chwilę go wyłączę. Za oknem świeci piękne słońce, a ja uśmiecham się do ekranu...
© Povoli.pl. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone.